Wczoraj widziałam najpiękniejszą, najcudowniejszą, najmilszą rzecz w moim życiu. Owego tajemniczego stwora, który zagnieździł się w pustym ulu, a właściwie nie stwora, tylko sześć maciupeńkich, ślepych stworzonek. Lokatorem okazała się ptasia mama, sikorka, albo ktoś podobny. Nie zastałam jej w ulu, ale za to widziałam trzy pary nieopierzonych, przytulonych, otoczonych puchatą kołderką z nazbieranych przez mamusię kłaczków, przepięknych pisklaczków, drżących i wyciągających do góry małe główki. Nigdy wcześniej nie miałam okazji oglądać takich śliczności z bliska i na żywo. Te ich malutkie zamknięte oczka i żółte dzióbki zajmujące pół główki po prostu mnie rozczuliły...
Fantastycznie jest móc zajrzeć do mieszkanka ptaszków bez ich krzywdzenia, bez naruszania gniazda, czy nawet pozostawiania zapachu. Cyk-myk, daszek do góry, dwa zerknięcia i pisklaki maja znowu spokój.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz